wtorek, 23 lutego 2010

coming out

Jakiś czas temu zauważyłem, że na półce z płytami kończy mi się miejsce. Po krótkim rachunku sumienia zdałem sobie sprawę, czemu tak się dzieje: coraz częściej po przeczytaniu pozytywnej recenzji, kupuję polecany album, coraz częściej po fajnym koncercie wychodzę z płytą w kieszeni, a albumy, które kiedyś miałem na kasetach lub – co gorsza – tylko na przegrywanych płytach czy w postaci empetrójki, coraz częściej kupuję sobie na CD. W dodatku każdy taki zakup sprawia mi ogromną frajdę.
Tak, mam w sobie coś z zakupoholika. Na szczęście mój nałóg ogranicza się jedynie do kupowania płyt. Podobną przyjemność jak ze słuchania muzyki mam również z obracania w palcach ładnie wydanego albumu, przeglądania książeczki (oby była gruba, nie ma nic gorszego niż kupić płytę, na którą się długo czekało i po odpakowaniu przekonać się, że nie ma ona wkładki!). Lubię też samą czynność wyjmowania płyty z pudełka i wkładania jej do odtwarzacza.
Z tą moją obserwacją zbiegła się lektura felietonu Krzysztofa Vargi w Dużym Formacie (13/11/2009), którego fragmenty przytaczam poniżej:

Nie potępiam ściągania [muzyki z internetu], nie pochwalam go, nie opowiadam się po żadnej ze stron. Nie wiem, czy należy karać, czy nie. Ja tylko pytam: czy ktoś ściągający hurtowo pliki z netu będzie pamiętał za dziesięć lat, w jakich okolicznościach ściągnął daną płytę? Będzie mu się ściągnięta płyta kojarzyła emocjonalnie z jakimiś wakacjami, relacjami, z dylematem, czy wydać te pieniądze na tę płytę, czy na tamtą? Będzie wspominał peregrynowanie po second-handach w Soho w poszukiwaniu pierwszej płyty niszowego zespołu? I radość, gdy ją wreszcie znajdzie w momencie, gdy już prawie tracił nadzieję?
(…)
Tak, płyta jest dla mnie nie tylko przedmiotem, na którym nagrana jest muzyka - płyta jest dla mnie fetyszem, który lubię oglądać i obracać w rękach. Czy mógłbym coś takiego robić z empetrójką? Nie mógłbym.
(…)
Czy mógłbym sobie sprawić limitowaną serię empetrójek w oryginalnej szacie graficznej i w wolnych chwilach je oglądać? Nie mógłbym.

No dobrze, więc nie jest ze mną najgorzej. Inni też to mają...

Aby jednak całkowicie nie popaść w nałóg oraz by przyjemność z samego posiadania płyty nie przyćmiła w pewnym momencie przyjemności jej słuchania, postanowiłem założyć ten blog, na łamach którego będę się starał opisywać moje nowe nabytki. Nie będą to zawsze nowości, bo i czasem zdarza mi się kupić płytę, którą dobrze znam, mimo że nigdy jej nie miałem, a zawsze mieć chciałem. Obowiązek „wyspowiadania” się z zakupu być może czasem pohamuje moje żądze, a czasem pomoże podjąć trudną decyzję, tak jak było to w przypadku mojej najnowszej pozycji w płytotece. Zakup koncertowego albumu Nirvany „Live at Reading” był bowiem bezpośrednią motywacją do założenia tego bloga.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz